Nastawiać się na najgorsze
"Muszę iść pojutrze do tej nieprzyjemnej baby, wychowawczyni mojej córki. Już wiem, że mnie wyprowadzi z równowagi" – mówi ze złością moja koleżanka. "Skąd wiesz?" - pytam. "Bo ją znam. I wolę się od razu nastawić na najgorszy scenariusz" – odpowiada.
Podobne opowieści usłyszeć można w gabinecie terapeuty, a ich pointa jest zazwyczaj taka sama – przewidziałam/em to!
Gdybym można było u bukmachera obstawić rezultat tego spotkania, zaryzykowałabym parę złotych na rzecz tego, że "najgorszy scenariusz" się zrealizuje. I to nie dlatego, że koleżanka ma tajemną moc przewidywania przyszłości, ale dlatego, że zrobiła już wiele w tym kierunku, żeby faktycznie wyjść zirytowana. Jak? Spójrzmy na jej nastawienie.
Zacznijmy od "muszę iść". Większość spraw, które "musimy" wzbudza w nas niechęć, opór, stawia w sytuacji (pozornie) bez wyboru. A przecież można pomyśleć "Pójdę załatwić sprawę wycieczki" – to od razu nastawia na osiągnięcie określonego efektu, daje wybór. Pójdę, bo chcę, bo to dla mnie ważne. Zamiast koncentrować się na przykrym "obowiązku" można skoncentrować się na celu.
"Nieprzyjemna baba" z kolei przypisuje nauczycielce pewne cechy. Nie wykluczam, że ta pani potrafi zachować się w nieuprzejmy sposób, a jednak czym innym jest ocena zachowania, a czym innym ocena osoby. Te pierwsze są zmienne, zależne od okoliczności, a cechy są raczej stałe i bezwyjątkowe. A przecież nie wiemy czy owa pani jest nieuprzejma/złośliwa/uparta itd. (co to znaczy: nieprzyjemna?) zawsze i dla każdego.
Poza tym, uczucie nieprzyjemności, tak jak każde inne uczucie, jest nasze – nikt nam go nie "robi", nikt nie ma takiej władzy nad naszymi emocjami. One rodzą się w nas i w nas żyją, pośrednio pod wpływem różnych sytuacji, a bezpośrednio pod wpływem naszych myśli o tych sytuacjach. Gdybyśmy o zachowaniach tej pani pomyśleli, że świadczą o jej braku pewności siebie albo są wynikiem problemów – nasze uczucia byłyby inne.
To samo dotyczy "wyprowadzenia z równowagi". To nasze myśli ("ona mnie lekceważy", "gdy tylko może pokazuje mi że jestem złą matką" itd.) sprawiają, że czujemy się wytrąceni z równowagi. Wreszcie – pewność, z jaką koleżanka "wie" jak będzie. Tu akurat się nie myli, bo prawdopodobnie będzie tak, jak zaplanowała. Tak właśnie działa samospełniające się proroctwo, z tym, że tak naprawdę powinno się nazywać "ja-spełniającym proroctwem", bo to nie dzieje się samo. Świadomie czy nie, własnym nastawieniem prowokujemy konkretną sekwencję zdarzeń i wyostrzamy umysł na dostrzeganie tego, na co się nastawiliśmy. Ludzie nie lubią się mylić, więc szukają powodów, by uzasadnić, że mieli rację.
Na koniec jeszcze pytanie – czym jest "przygotowanie się" do owej nieprzyjemnej rozmowy i jak ma pomóc? W zdecydowanej większości sytuacji nie ma żadnych przygotowań, jest tylko czynienie założeń co do tego, że będzie kiepsko.
Zróbmy więc mały bilans: możemy myśleć jak koleżanka i zafundować sobie dwa dni kiepskiego nastroju zanim się cokolwiek wydarzy (wszak rozmowa dopiero pojutrze, a ona już jest poirytowana), zwiększyć prawdopodobieństwo, że spotkanie będzie nieprzyjemne i łapać okazje do tego, by się wyprowadzić z równowagi. Możemy też zrewidować własne przekonania, które nam nie służą: iść z chęcią załatwienia sprawy, argumentami i celami a nie założeniami, otwartą głową i gotowością na pozytywny rezultat. W najgorszym razie zyskamy dwa dni spokoju, w najlepszym – dwa dni spokoju, satysfakcję i sprzymierzeńca w postaci wychowawczyni.