Dobre strony prokrastynacji
Ostatnio bardzo często słyszę jak różni otaczający mnie ludzi mówią: "Jestem beznadziejny, dopada mnie jakieś zmęczenie, nic mi się nie chce" lub "Ta prokrastynacja jest straszna, chyba jestem chory/chora".
Wtedy proszę, żeby taka osoba opisała mi swój typowy dzień/tydzień. W 90% opis wygląda podobnie: "Wstaję rano i zanim wyjdę z domu już odbieram pierwszy służbowy telefon, w weekend napisałem jakieś 4 maile, no i dokończyłem prezentację na wtorkowe szkolenie; w środę jadę o 6.00 do Łodzi na spotkanie i wracam ok. 18.00, zjem coś szybko, wykąpię się i przejrzę jeszcze sprawozdanie miesięczne; w czwartek mam trochę luzu, właściwie to muszę jedynie opracować koncepcję nowego projektu i przeprowadzić 3 rozmowy kwalifikacyjne, a w piątek uda mi się wyjść o 16.00. Właściwie to powinienem siedzieć do 20.00, ale to w weekend dokończę ten projekt". "A jak w życiu prywatnym?" - pytam. Z żoną się trochę kłócę o wybór szkoły dla syna, ale to akurat wcale mnie nie stresuje." Pytam więc o tę prokrastynację, gdzie się objawia? Czego można więcej, szybciej, lepiej? Okazuje się, że można: napisać trzy, a nie dwa projekty; odbyć cztery a nie trzy spotkania; wcześniej wstać w weekend też należałoby; i nie zwlekać tak bardzo z odmalowaniem tej ściany w jadalni. "Ale nie daję rady - mówi Pan/Pani - bo ta straszna prokrastynacja". Bardzo modne ostatnio słowo.
Osoby przerażone własną "prokrastynacją" (celowo w cudzysłowie), traktują swój organizm jak perpetuum mobile, wymagają od niego stałej aktywności, bezawaryjności, gotowości. Bardzo często mówią: "ciało powinno mi służyć", "to ja jestem Panem własnego ciała i ono powinno być sprawne", "ciało się buntuje". To już nie jestem moje ciało a dbałość o nie, jest dbałością o mnie samego, ale jakiś zewnętrzny, zbuntowany byt, którego trzeba pokonać. Tyle, że pokonanie swojego ciała, oznacza pokonanie siebie. Internet kipi od wskazówek dotyczących tego, jak pokonać prokrastynację i prawie wszystkie można podsumować stwierdzeniem: "rób, ale inaczej". Czyli, innymi słowy: "nadal wykorzystuj i eksploatuj swój organizm, ale rób to mądrzej". Niby porada sensowna, ale czy na dłuższą metę?
Zanim kolejny raz "oskarżysz" siebie o prokrastynację zadaj sobie kilka pytań:
Czy na pewno robisz tak mało jak Ci się wydaje? Zanotuj swoje dzienne aktywności i uświadom sobie ich rzeczywistą liczbę .
Czy to, co robisz jest dla Ciebie przyjemne, satysfakcjonujące lub chociażby akceptowalne? Pamiętaj, że im bardziej się do czegoś przymuszasz, im bardziej masz wrażenie, że to nie jest "Twoje", lecz narzucone, tym więcej energii wydatkujesz na wykonanie tego i tym samym bardziej zmęczony jesteś.
Czy masz czas, żeby skupić się na jednym zadaniu, wykonać i przejść do kolejnego, czy też wciąż przerzucasz uwagę i realizujesz coraz to nowe aktywności, bez domknięcia poprzednich?
Czy funkcjonujesz w pośpiechu i z wrażeniem, że na miejsce jednego domkniętego zadania pojawiają się dwa kolejne, nowe?
Czy odnosisz wrażenie, że otrzymujesz wsparcie od innych? Jeden z najbardziej znanych polskich psychiatrów, Antoni Kępiński, pisał, że jedną z najtrudniejszych sytuacji z jaką musi sobie poradzić manager jest jego samotność w strukturze instytucji: nie przyjaźni się z pracownikami, bo musi nimi kierować, nie przyjaźni się z zarządem, bo musi realizować ich cele, nie przyjaźni się z innymi managerami, bo z nimi rywalizuje. Samotność w realizacji zadań nie tylko zawodowych jest niezwykle energochłonna.
Lista to oczywiście nie jest domknięta. Ma jedynie zobrazować, że "prokrastynacja" bywa po prostu informacją od Twojego organizmu, który mówi: "zmień coś, odpocznij, daj sobie przyzwolenie na nic nie robienie" lub cokolwiek innego, równie ważnego. Zamiast więc zastanawiać się jak tę straszną "prokrastynację" pokonać, zastanów się czy nie posłuchać swojego organizmu. Pewnie okaże się, że ma Tobie coś ważnego do powiedzenia!